Wiosna w tym roku wykręciła nam niezły numer, ciągle jej nie widać, jedynie długoterminowe prognozy dają niepewną nadzieję. Jest trochę więcej słońca niż w grudniu czy styczniu, co mobilizuje do pierwszych dłuższych wypadów z domu.
Ostatnio będąc w czasie świątecznego weekendu u rodziny w województwie lubuskim, nie mogłem wprost się opanować, żeby gdzieś nie pognać. Tamtejsze lasy, rzeki i spotykane na każdym kroku ślady historii ciągną mnie jak magnes. Obowiązkowym punktem programu zawsze są nadnoteckie łąki, podmokłe z ukrytymi wśród zarośli starorzeczami, prawie niedostępne latem, zimą wreszcie można odkrywać ich tajemnice, buty nie grzęzną w rozmokłym gruncie a niewielka bajorka pokrywają się grubym lodem. Można tam spotkać wielu przedstawicieli miejscowej fauny, zarówno tej zimującej, jak i ptaków przybyłych do nas z południa na czas gniazdowania.
Następnego dnia postanowiłem się wybrać nad Drawę, miałem nadzieję na mocno zimową odsłonę tej przepięknej rzeki, niestety pojawiłem się trochę za późno, co prawda zimowy krajobraz dopisał, ale po lodzie na powierzchni rzeki nie było już śladu. Było za to mnóstwo śladów fortyfikacji, linia Drawy to bardzo zagęszczony odcinek Wału Pomorskiego (niem. Die Pommernstellung), który wzdłuż Drawy podąża od jej ujścia do Noteci. Schrony, jak to na Wale, większość to „tulipany”, ale można trafić na zachowane drobiazgi, których próżno szukać na uczęszczanych „stanowiskach”. Może jak już śniegi puszczą, uda się zaplanować jakąś dłuższą akcję inwentaryzacyjną drawskich umocnień.