MRU, festival 2011… 🙂 jak zwykle było krótko, ale treściwie. Tym razem wyjechaliśmy wcześniej niż w zeszłym roku, ale w pomniejszonym składzie, zabrakło Quata. Na Wysoką dotarliśmy tuż przed zmrokiem. Okazało się, że przed Karabanowem pusto więc nie zastanawiając się wiele ruszyliśmy na żwirownię, tam też pusto… Dla spokoju ducha postanowiliśmy sprawdzić położone nieopodal pole namiotowe, a tam… wielka niespodzianka. Ekipa z Sadów, z którą śmigaliśmy po korytarzach od samego początku, a których ja przynajmniej, nie widziałem ze sześć lat 🙂 To była sympatyczna noc, stare wspomnienia odżyły. Opowieściom przy ognisku, jak to drzewiej na dołach bywało, nie było końca 🙂
Następnego dnia, jak tylko ogarnęliśmy się z Kaczorem ruszyliśmy w jedynym słusznym kierunku 😉 Reszta, „zdcięciątkowana”, musiała zostać na miejscu. Nie mając pojęcia jak skończy się dzień pożegnaliśmy się i ruszyliśmy przed siebie. Na dół zeszliśmy dość późnym popołudniem, a że nikt nas nie gonił spokojnym krokiem ruszyliśmy na północ. Poszwendaliśmy się trochę, trochę pogadaliśmy, a że nie było pewności co do drogi odwrotu (w międzyczasie na dole dowiedzieliśmy się, że wejście, którym schodziliśmy jest zamknięte) ruszyliśmy w kierunku odwodnienia. Tam na szczęście nie było większych problemów z wyjściem. Gorzej, że padało… w każdym razie w końcu udało się dotrzeć do samochodu i z powrotem na Wysoką, gdzie mogliśmy się trochę rozgrzać przy ognisku 🙂
Podsumowując, wyjazd był bardzo udany, zarówno pod względem towarzyskim jak i bunkrowym, jednak rozmyślając ostatnio o wypadzie kilka spraw zaczęło mnie gryźć. Po pierwsze bardzo mało ludzi na dołach, zwłaszcza młodych, jeśli się kogoś widziało to przede wszystkim weterani. Z jednej strony może to i dobrze, gacki mają więcej miejsca, ale z drugiej strony szkoda, czym zajmuje się dzisiejsza młodzież, czy jedyną rozrywką jest komputer?
Po drugie, chyba po raz pierwszy uderzył mnie katastrofalny stan całości. Bardzo dużo wody w systemie, ale też nasiąknięte wodą, jak gąbka, Panzerwerki. Woda stoi na podłogach, skrapla się ze stropów, płynie po ścianach. Wydaje się, że to kwestia paru zim, kiedy obiekty zaczną się rozpadać, kilka stopni poniżej zera da lepszy efekt niż setki kilogramów materiałów wybuchowych… Ponura perspektywa…
Nory w sam raz jak dla mnie. Obecnie szykuję się do spenetrowania niektórych odcinków kanalizacji burzowej w Tarnowie.
Jeśli są podobne do tych to zaczynam nerwowo przytupywać 🙂 Dlaczego muszę tyle kilometrów robić, żeby zleźć pod ziemię? 😉