Na tegoroczną trzecią już edycję „Poznań za pół ceny” czekałem z niecierpliwością przynajmniej od miesiąca, kiedy to dowiedziałem się, że właśnie w weekend 5 i 6 czerwca będzie można zobaczyć rzadko udostępniane turystom podziemia Poznańskiej Fary. Motywacja była podwójna, podziemia, które jak wiadomo ciągnęły mnie zawsze jak magnes, no i oczywiście Poznańska Fara, której wnętrz jeszcze nigdy nie miałem okazji zobaczyć.
Podwójnie zmotywowany zabrałem więc torbę z aparatem, przez plecy przewiesiłem statyw i licząc, że w sobotnie przedpołudnie będzie raczej niewielu chętnych na zwiedzanie, dziarskim krokiem ruszyłem w kierunku Fary. Na miejscu okazało się, że się przeliczyłem, zebrała się całkiem spora grupa, dobrze, że organizatorzy byli na to przygotowani i na miejscu czekało na nas dwóch przewodników. Jeśli chodzi o zwiedzanie architektury to lubię chodzić z przewodnikiem, często można się dowiedzieć rzeczy, których próżno szukać na oficjalnych stronach, czy w ogóle w Internecie.
Wysłuchawszy ciekawej historii kościoła ruszyliśmy w kierunku podziemi. Prawdę mówiąc poczułem lekki zawód, kiedy zestawiłem stopę z ostatniego stopnia schodów prowadzących na dół, miałem nadzieję, że będzie ich więcej… Podziemia Poznańskiej Fary to długi, kolebkowo sklepiony korytarz ciągnący się wzdłuż głównej nawy z niewielkimi pomieszczeniami po obu stronach, niekiedy zakończonych korytarzem prowadzącym dalej, do nieudostępnionych jeszcze części. Podziemia w czasie wojny służyły za magazyn i schron przeciwlotniczy dla niemieckich żołnierzy, później natomiast przechowywano w nich beczki z winem. Burzliwa historia i wilgoć skutecznie zniszczyły stare grobowce, nie mniej warto się tam wybrać i zobaczyć to co się jeszcze zachowało.
Znam ten ból 😉 Również inaczej sobie wyobrażałem Most Pauliński w Toruniu. Śnił mi się, że niby jest pod ziemią, jakiś strumień pod nim przepływa itp…
A okazało się, że to co widać to prawie jak piwnica w kamienicy 😉
No właśnie, tak to czasami bywa, ale i tak uważam, że lepiej samemu stan faktyczny sprawdzić niż polegać na wrażeniach innych 🙂