Kokardka pojawiła się u nas trzy tygodnie temu. Urodziła się osiem miesięcy wcześniej w ciemnej piwnicy gdzieś na Łazarzu. Latem była przy matce, jesienią zaś, brykała już sama po okolicy, by na zimę osiąść w piwnicy, której właścicielką była, Magdy znajoma z pracy. Kiedy przyjechaliśmy po Kokardkę, nie wiedzieliśmy czego się spodziewać, kotka miała być przyjazna, mała i czarno – biała, rasy dachus pospolitus 🙂 Na miejscu okazało się, że jest dość wyrośnięta, dopiero u weterynarza okazało się, że ma już osiem miesięcy, a więc na dobrą sprawę jest dorosłą kotką, ponadto oprócz czarnego i białego miała jeszcze masę szarego koloru, była za to faktycznie bardzo przyjaźnie nastawiona i wszystkich bardzo radośnie przywitała.
Największe wrażenie zrobiła na Marysi, która chyba tylko raz czy dwa miała okazję bawić się z kotem, tak więc ilekroć jakiegoś widziała, to koniecznie chciała pogłaskać i przytulić się do futrzaka 🙂 Marysia długo nie mogła uwierzyć, że będzie miała nowe towarzystwo w postaci tego sympatycznego czworonoga, któremu co chwilę załączał się organ mruczący 🙂 Niestety dobry nastrój kota szybko minął, kiedy na czas podróży ulokowaliśmy ją w kartonie, a jeszcze bardziej się skwasił, kiedy przekroczyliśmy próg lecznicy weterynaryjnej. Podróż i wizyta u weterynarza dość silnym piętnem się odbiły na biednej Kokardce, bo kiedy wreszcie wypuściliśmy ją w domu, szybko znalazła najciemniejszy kąt i do następnego dnia nie wystawiała z niego nosa.
Wszystko wskazuje na to, że przeżycia pierwszego kontaktu zatarły się już w pamięci kociska, owszem, kilka pierwszych dni była jeszcze dość nieufna, ale teraz dokazuje jakby mieszkała tu od urodzenia. Zastanawiające jest tylko to, dlaczego mnie, pomysłodawcę projektu, futrzak traktuje protekcjonalnie, natomiast wielką miłością obdarzyła Madzię? 🙂 W każdym razie, nie jestem sam w “klubie omijanych szerokim łukiem”, Marysia całą siłę swoich uczuć skierowała na kota, ponadto doszła do wniosku, że musi nauczyć ją kilku sztuczek, a to najwyraźniej nie przypadło do gustu Kokardki. Powoli jednak zaczyna się to zmieniać, myślę, że Kokardka nabiera coraz więcej zaufania do nas.
Pięknie, nie ma to jak zwierzak w domciu 🙂
Może za dużo czynnika wychowawczego kot nie wnosi, bo to samotnik, który ew. da się pogłaskać, ale na pewno umili mieszkanie.
W dzieciństwie miałem kotki i bardzo miło to wspominam…Teraz psiak 😉 równie miło.
Zastanawialiśmy się nad psem, ale po prostu mamy taki rozkład zajęć, że nie moglibyśmy zapewnić zwierzakowi odpowiednich warunków, mam tu na myśli przede wszystkim spacery. Może za parę lat 🙂
Pisałem o wielkiej miłości Marysi do kota, ale mam wrażenie, że większą radość sprawiłby pies, Madzi też 🙂
To prawda…Pies to zupełnie inne obowiązki…Ale też zupełnie inne radości 🙂
Każdy zwierzak na swój sposób wnosi radość do domu. Tak czy inaczej, cieszę się, że kot zaszczycił nas swoją obecnością i raczył u nas zamieszkać 🙂