Żółto znakowany znak, którym doszliśmy do Kotków prowadzi nas dalej północnym zboczem Smogorni. Łagodnymi łukami podążamy pod górę w gęstym świerkowym lesie górnego regla. Od czasu do czasu pomiędzy świerkami pojawia się pojedyncza brzoza, czy wspaniale wybarwiona jarzębina. Jesień, pomimo że późna potrafi zaskoczyć kolorami w każdej chwili.
Po kilkunastu minutach, znad świerków zaczynają przebijać wierzchołki Pielgrzymów. Pielgrzymy to kolejna wizytówka Karkonoszy, mówi się, że to najczęściej fotografowana grupa skalna, kto wie czy nie ma w tym racji, w końcu dotarcie do nich nie powinno dla nikogo stanowić problemu. Na całą formację skalną składają się trzy grupy, z których najwyższa osiąga 25 metrów wysokości. Na Pielgrzymach można zaobserwować wszystkie formy wietrzenia granitów, zwłaszcza słynne kociołki wietrzeniowe, których regularny kształt nasuwał przypuszczenia o wykonaniu ich rękoma człowieka, stąd druga nazwa, nie mająca oczywiście nic wspólnego z rzeczywistością – misy ofiarne.
O ile droga na Pielgrzymy była łatwa i przyjemna, to podejście na Słonecznik miało już nieco inny charakter, gęsta kosówka, wilgotna mgła, która ograniczała widoczność do 50 metrów i wiatr, który razem z wilgocią potęgował odczucie zimna. Z ulgą przywitaliśmy przebijający się przez mgły wierzchołek Słonecznika. Charakterystyczna skała wzięła swoją nazwę stąd, że dla mieszkańców Podgórzyna, Przesieki i Borowic słońce nad Słonecznikiem wskazywało południe, niemiecka nazwa tej formacji skalnej brzmi Mittagstein co oznacza Kamień Południa, czeska zaś, niewymagająca tłumaczenia to Poledny kamen. Od dawien uważano, że Słonecznik jest siedzibą Ducha Gór, dlatego też Towarzystwo Miłośników Karkonoszy ufundowało w pobliżu kamienną ławkę, na której można spocząć i poczekać na Liczyrzepę 🙂
Tym podejściem na Słonecznik, dane mi było schodzić w dół, w nocy, bez latarki. Wrażenia niezapomniane. Jak ślepy sondowaliśmy kijkiem drogę i przysiadałem na każdym tym głazie-stopniu, aby opuścić nogi na dół i pokonać kolejne kilka metrów. uffff. udało się cało dotrzeć do Samotni na 1 w nocy.
To podejście dało nam nieźle w kość, choć nie wydaje się zbyt trudne, więc wyobrażam sobie jaką miałeś przeprawę w nocy bez źródła światła. Zwłaszcza, że w okolicy sporo dzikiego zwierza 🙂
wiem coś o tym, hehehe. Ryczący jeleń przed którym uciekaliśmy gdzie pieprz rośnie 🙂
http://www.foto.pwsk.pl/2006/06/03/karkonosze-samotnia-sniezne-kotly/
uffff, nie zapomnę to końca życia 🙂
Podobne dziwne porykiwania towarzyszyły nam od „Strzechy”, aż do Polany i mimo, że było to za dnia, to tempo marszu wzrosło nam zdecydowanie 🙂