Ostatni dzień na Słowacji, jak każdy ostatni dzień wakacji, okazał się wspaniały. Słonko przygrzewało od samego rana, na niebie zaledwie kilka chmurek, podkreślających jedynie błękit nieba. Szybkie śniadanko, szpej w plecaki, plecaki na ramiona i w drogę. Światło na zewnątrz było tak ładne, że nie mogłem sobie odmówić zrobienia kilku fotek w parku przylegającym do pensjonatu i oczywiście samej Łomnicy, która, chyba po raz pierwszy od przyjazdu zaprezentowała się w całej krasie. Do odjazdu elektriczki zostało jeszcze parę minut, więc zadowoleni, że tym razem doszliśmy na czas, syciliśmy oczy widokiem Łomnickiej Grani (Lomnický hrebeň) i górującej nad nią Łomnicy, siedząc na ławce na peronie.
Elektriczka szybko przewiozła nas do Szczyrbskiego Jeziora, stamtąd, nie zastanawiając się wiele wkroczyliśmy na czerwono znakowaną Magistralę Tatrzańską w kierunku Popradzkiego Stawu. Po kilkudziesięciu minutach wychodzimy wreszcie ponad poziom lasu, roztaczający się widok zapiera dech w piersiach. Rozległe dno, skąpanej w słońcu Doliny Mięguszowieckiej, po lewej pnąca się ostro w górę Grań Baszt (Hrebeň bášt), z górującą Skrajną Basztą (Patria, 2203 m), rysującą się Przełęczą nad Skokiem (Sedlo nad Skokom) i Małą Basztą (Malá bašta, 2288 m), po prawej Osterwa i dalej Popradzki Grzebień. Po prostu góry… Szybko ruszamy dalej, daleka droga przed nami.
Przerwę robimy sobie po dotarciu do Popradzkiego Schroniska, kawa z mlekiem z termosu i pyszna kanapka pod schroniskiem z widokiem na Popradzki Staw to prawdziwa rozkosz. Oboje z Magdą zastanawiamy się ile sił nam pozostanie po wdrapaniu się na Przełęcz pod Osterwą. Idący zakosami szlak w stromym żlebie, przy prawie pięćsetmetrowej różnicy wzniesień robi wrażenie potwornie wyczerpującego. Kończymy śniadanie i w drogę. Z początku idzie się lekko, równomiernie wznoszący się szlak nie męczy, szybko nabieramy wysokości. W pewnym momencie kosodrzewina zaczyna się przerzedzać, coraz jej mniej i w coraz mniejszych kępkach występuje, znak, że przekroczyliśmy poziom 1800 m n.p.m. Dalej robi się coraz trudniej, w strefie cienia pozostało mnóstwo zmrożonego śniegu, który nie daje praktycznie żadnego oparcia. Nasze vibramy trzymają się na wąskiej ścieżce raczej siłą grawitacji, niż siłą tarcia. Powrotu nie ma, trzeba piąć się wyżej, przyrzekamy sobie tylko, że następnym razem zabieramy kijki.
W końcu jest, po godzinie z haczykiem stoimy na przełęczy. Przełęcz pod Osterwą oddziela jakby dwa światy, z jednej strony przepiękna dolina Mięguszowiecka, z drugiej, trochę szara i zamglona Słowacja, wrażenie jest niesamowite. Kilka minut odpoczynku, parę zdjęć i ruszamy dalej. Magistrala Tatrzańska powoli wspina się na stoki Tępej (Tupá, 2285 m), to jeden z dwóch najwyżej położonych odcinków tego szlaku, pół godziny później przekraczamy granicę dwóch tysięcy metrów i zaczynamy powoli schodzić stokami Klina. Szlak schodzi coraz niżej, znowu pojawia się kosówka i ubity śnieg, jednak nie tak niebezpieczny jak w żlebie pod przełęczą. Mijamy Dolinę Stwolską (Štôlska dolina) i znowu zaczynamy się powoli wspinać mając przed oczyma Grań Kończystej (Hrebeň Končistej), powoli zbliżamy się do wejścia do Doliny Batyżowieckiej (Batizovská dolina).
Po przejściu na wschodnią stronę Grani Kończystej naszym oczom ukazuje się Batyżowiecki Potok (Batizovský potok) spadając z krawędzi doliny tworzy liczne kaskady, ciągnące się w dół, prawie na samo dno doliny tworząc Wodospad Sznurowy, zwanego także Wodospadem Perlistym (Batizovské vodopády), widok jest oszałamiający. Żal, że nie prowadzi tam żaden szlak, chciałoby się z bliska popatrzeć na wodospady, poczuć na twarzy krople wody.
Jeszcze parę kroków, przekraczamy skalny próg i wchodzimy do doliny. Widok powala na kolana, z lewej skalista Grań Kończystej, na wprost Batyżowiecki Szczyt (Batizovský štít, 2448 m), samotnia turnia Kościółka (Kostolík, 2261 m), u którego stóp 4 sierpnia 1933 zginęli Wiesław Stanisławski i Witold Wojnar. Wypadek ten wstrząsnął ówczesnym środowiskiem taternickim, nie wyjaśniono też wszystkich jego okoliczności. Do obiegu taternickiego weszło określenie tragedia pod Kościółkiem jako jedno z niezrozumiałych i pozornie drobnych zdarzeń czy błędów, przecinających życie nawet najlepszego wspinacza.
Dalej masyw Gerlacha z górującym nad całymi Tatrami Gerlachem (Gerlachovský štít, 2655 m). Przepiękny widok na małą ale malowniczą dolinę zostanie w pamięci na długo. To był niestety ostatni punkt naszej trasy, teraz pozostało tylko nacieszyć oczy jak najdłużej widokiem skalistych Tatr i wziąć kurs na dół.
Tak zakończył się nasz ubiegłoroczny wyjazd na Słowację, z perspektywy czasu uważam, że było warto i nie mogę doczekać się powrotu w ten rejon Tatr. Niestety zdaję sobie sprawę, że nieprędko to nastąpi, pozostaje więc tylko powspominać.